czwartek, 28 października 2010

Dookoła Islandii. Klify Vik.

Najbliższym "miasteczkiem" było Vik. Jakieś 100 km praktycznie prostej jak strzała drogi, a  minęły nas 4 samochody? Co ciekawe, chociaż droga ma dwa pasy ruchu, na licznych mostach jest zwężona do jednego pasa  - przy zerowym prawie ruchu nie jest to problemem.

Przejeżdzaliśmy przez naprawdę długi most, 1-2 km miał, tylko jeden pas ruchu i kilka punktów, w których samochody mogą się minąć. Było już kompletnie ciemno, kiedy zobaczyliśmy światła z naprzeciwka - postanowiliśmy poczekać, pomrugaliśmy długimi, żeby koleś z naprzeciwka wiedział, żeśmy uczynni i mili. Czekam. Nic. No dobra, podjechaliśmy do pierwszego punktu mijania na moście, mrugamy, czekamy. Nic. To następny punkt. Dalej nic.

Ok, jak jest taki uparty i chce nas puścić, niech mu będzie. Po drugiej stronie mostu nikogo *jeszcze* nie było. Samochód dopiero nadjeżdżał. Przy prostej drodze i niesamowitej widoczności widać światła samochodu z minimum 15 kilometrów.

Ostatni odcinek urozmaiciła nam zamieć śnieżna - w nocy zrobiło się praktycznie biało, a płatki śniegu były wielkości 50 groszówek.

Vik i Myrdal (pełna nazwa) to małe miasteczko, 300 mieszkańców. Dla mnie - sioło nie miasteczko, była przynajmniej stacja benzynowa i wyhaczyliśmy nie za drogi nocleg w domkach przy głównej drodze. Rano ruszamy dalej - w planie lokalne klify i mnóstwo wodospadów. Dzisiaj wrzucam obrazki z klifów widzianych niedługo po wschodzie słońca.



Fot. Mat. C, aczkolwiek moją komórką






Hi five!

Pojedynek dwóch facetów z widocznym wodogłowiem. Foto Mat. C.

Zostały jeszcze wodospady i gejzer.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz