środa, 29 września 2010

Wieloryb.


 
Wieloryby!

1.      Widziałem wieloryba! A nawet kilka! Pierwszy z nich to „Minkie whale” (płetwal karłowaty), ciekawskie stworzenie, kręcił się cały czas koło statku. Tutejsi się z niego śmieją, że w zasadzie jest taki mały, że powinno się go traktować jak dużą rybę.

Największą atrakcją były dwa humbaki, które wpłynęły do fiordu. Dwa naprawdę wielkie bydlaki. Stworzenie toto co jakiś czas nurkuje pokazując swój ogon. Płetwa jak płetwa, ale 'ochy' i 'achy' pań na pokładzie wzdychających na widok płetwy humbaka przebijają wszystko. Niezłe są z nich bystrzaki, na początku pozwalały do siebie podpłynąć, ale widocznie znudzone ochami, achami i błyskiem fleszy nurkowały i robiły kapitana w konia, wynurzając się za każdym razem po innej stronie fiordu.
2.       
Jadłem wieloryba! Wspomnianego ‘minkiego’. Smakuje trochę jak wątróbka, ogólnie – całkiem dobry, nawet specjalnie nie trzeba majsterkować przy smażeniu. Wiem, jestem barbarzyńcą i od teraz jestem na czarnej liście Greenpeace’u. Rocznie Islandczycy łowią ok 150 szt. ‘Minków’. Krążą plotki, że zakupili dodatkowe dwa krążowniki, żeby chronić wybrzeże przed desantem armii ekologów, a amunicja do strzelb rozchodzi się w błyskawicznym tempie ze sklepów.




poniedziałek, 27 września 2010

JJ, Interior i Askja. cz. 3 - Lód i Wulkan


Na początku chcę przeprosić za drobny przestój, ale mam do końca miesiąca pewne problemy z dostępem do sieci, a na dodatek ładowarka do notebooka zrobiła się bardzo humorzasta i często odmawia współpracy z kontaktem i baterią. Jak tylko będzie sieć to wrzucę nowsze posty, zdjęcia już czekają na dysku.



Wracamy do Askji.
Dzień 2.
Wstajemy wcześnie rano, żeby dotrzeć do wulkanu, wrócić i opuścić Interior przed zmierzchem. Dzień wcześniej dogadaliśmy się z Ranger Lady, że podrzuci nas swoim Isuzu w jedną stronę, na piechotę będziemy musieli przejść drogę w jedną stronę.
Askja.
Weniwidiwiczi.
Krater wulkanu znajduje się na wysokości ponad 1000 m n.p.m. Pełno śniegu, słońce dopiero zaczyna przebijać się przez nisko wiszące chmury. Naprawdę można mieć wrażenie, że są one naprawdę nisko, prawie można podskoczyć i ich dotknąć, prawie sięgnąć nieba. Spod śniegu wystoją młode wulkaniczne skały, mają zaledwie 50 lat (ostatnia erupcja w tym regionie). Arktyczny krajobraz zapiera dech w piersiach, kontrast czerni skał, bieli śniegu, później także błękitu nieba wywarł na mnie niesamowite wrażenie. Byliśmy jedynymi na lodowym pustkowiu – 9 piechurów maszerujących w śniegu w stronę wulkanu.
Mam nadzieję, że zdjęcia chociaż w minimalnym stopniu oddają piękno tego miejsca. Teraz już rozumiem, czemu niektórych ludzi ‘ciągnie’ na północ.

W Askji mamy dwa jeziora – większe, Oskjuvatn, jest błękitną perłą krystalicznie czystej wody chronionej przez zbocza krateru. Mimo, że jest jednym z większych jezior Islandii, wydaje się być nieskażone działalnością człowieka, pierwotnie czyste.

Do jeziora można zejść stromym stokiem. O wiele większą frajdę sprawia zjechanie w dół na własnym tyłku!
Drugie z jezior znajduje się w małym kraterze Viti, ma mleczno błękitny kolor – z krateru wydobywają się duże ilości jakichś gorących siarkowych gazów, przez co woda jest podgrzewana jak w garnku. W przewodnikach piszą, że woda ma 21 stopni – byłem, sprawdziłem – jest dużo zimniejsza.

Cóż, raz się żyje, nigdy nie kąpałem się w wulkanie, tym bardziej w tak pięknym miejscu (chyba dokładnie każdy z nas to pomyślał J ). W koło leżą  zwały śniegu, temperatura powietrza oscyluje w okolicach 0 stopni celsjusza, a woda w wulkanie jest zimna (obstawiam, że miała 17 stopni). Nigdy w życiu jeszcze tak nie zmarzłem – w wodzie jest cholernie zimno, ale to porównując z uczuciem PO wyjściu z wody. Każdy z nas rozpaczliwie szuka ręcznika i jak najszybciej stara się ubrać jak najgrubiej. Zimno, zimno, zimno, kuźwa! Przynajmniej mogę odhaczyć ‘Kąpiel w wulkanie’ na liście rzeczy, które chciałem zrobić w życiu.

Dopiero później, kiedy maszerujemy żwawo z powrotem do schroniska  robi się powoli trochę cieplej. Droga powrotna ma jakieś 10 km. Mijamy po drodze jeszcze jakąś parę turystów, którzy byli na tyle głupi, zeby pchać się do krateru zwykłym SUVem (kiedy Ranger mówi nam, że NIE damy rady dojechać do krateru Vitarą, mówi to naprawdę serio). Zamieniliśmy parę słów z turystami i ruszyliśmy dalej. Niestety, bez wyciągarki i łopat nic tutaj się nie zdziała. Trochę zabawne wydawało mi się, kiedy żona (prawdopodobnie) opieprzała męża ‘a nie mówiła nam, że tutaj ugrzęźniemy w śniegu?’.

Jeszcze jeden szok czekał nas kiedy już wracaliśmy Vitarami do domu. Jak pisałem wcześniej, na krótkim odcinku musieliśmy zjechać z drogi, która była zawalona śniegiem i pojechać tuż obok niej po w miarę znośnym terenie. Wracaliśmy kawałek z Ranger Lady uzbrojeni w.... grabie i łopaty, żeby zatrzeć nasze ślady. Dlaczego i po co?

Żeby ludzie jeździli generalnie po wytyczonym szlaku i nie myśleli, że skoro tam są ślady to ‘ja też tak mogę’. Potem zrobią tak następni i następni i wulkaniczny krajobraz zostanie rozjeżdżony przez opony samochodów. Musimy zostawić przyrodę tak, jak ją zastaliśmy. To trochę jak operacja plastyczna na twarzy Matki Natury, ale z drugiej strony Islandczycy mają sporo racji – zachowanie środowiska naturalnego jest dla nich priorytetem. 


Wracamy do domu, żegna nas Herðubreið oświetlany promieniami zachodzącego słońca. Siarczkowy zapach skóry, który zawdzięczam wulkanicznemu źródełku młodości udaje się zmyć dopiero po dwóch dniach.


Notka: Blogspot nie sprzyja wrzucaniu dużej ilości zdjęć, dlatego wszystkie są pod tekstem, jedne pod drugim. Następnym razem będzie mniej obrazków ;) 



Koedukacyjna zabawa w Schwarzeneggera z 1-ej części Predatora


















czwartek, 23 września 2010

JJ, Interior i Askja. cz. 2 - Śnieg


Z czasem śnieg jest widoczny nie tylko na wierzchołkach gór, także dookoła nas. Wjeżdżamy na wyżyny Interioru, robi się coraz zimniej. Krajobraz z szaro-czarnego przybiera czarno-białe barwy lawy pokrytej miejscami śniegiem. Jest pięknie, błekit nieba i blask słońca dopełnia wrażenia.

Potem śnieg jest także na drogach. Miejscami, na złość, śnieg leży TYLKO na drodze i ma dobre pół metra. TO jest zdecydowanie za dużo dla Grand Vitary, raz liną z JJ-em wyciągnęliśmy drugiego jeepa, ale za drugim razem trzeba było szukać innych metod – kiedy nie udało się siłą umysłu wyciągnąć go ze śniegu (jak Skywalker czy Yoda), poszliśmy z Frauke po łopatę do najbliższego schroniska. Nie ma to jak spacer po pustkowiu wczesnym wieczorem. Oczywiście nie było tam nikogo, na szczęście drzwi do jednej z chat były otwarte. Co najważniejsze – była też tam łopata ! O ile odległość do Askji przez sam interior wynosi jakieś 100 km, ostatnie 5 km zabrało nam z 40-50 % czasu. Miejscami jechaliśmy poza drogą, o ile warunki na to pozwalały.
Planowaliśmy jeszcze tego samego dnia dostać się do krateru Askji, niestety, przez zabawy w śniegu mieliśmy wielkie opóźnienie. Askja zostaje na jutro, będziemy musieli zrezygnować z lodowych jaskiń Vatnajokull (pewne jest jedno – jeśli śnieg jest tutaj, to będzie tam, i to o wiele więcej i o wiele za dużo dla Grand Vitary). Zdążyliśmy trochę połazić po tutejszym wąwozie przed zmrokiem.

Śpimy w takim niby schronisku, którym zarządza wspomniana wcześniej Ranger Lady. W chacie jest zimno na parterze i w kuchni. Na dodatek przyjechała jeszcze banda ludzi lodu, którzy latali w krótkich rękawkach i przy otwartych drzwiach. Brrr.

Śpimy na poddaszu na jednym wielkim łóżku. Jest przyjemnie ciepło.

wtorek, 21 września 2010

JJ, Interior i Askja. cz. 1 - Pustkowia


            Dzień 1.

Team-A i Team-B




W sobotę wyruszyliśmy na wyprawę do Interioru, do krateru Askja. Śpiwór, prowiant, aparat, lina i dwie Grand Vitary – można ruszać w drogę (prognoza-wszystkie drogi przejezdne). Początkowo jechaliśmy wzdłuż fiordu i wybrzeża, potem coraz bardziej w głąb wyspy drogą prowadzącą między niskimi górami. Był wczesny poranek, można zobaczyć jak poranna mgła ucieka przed promieniami słońca za wierzchołki gór.

Dwa samochody, 9 osób - Ja, Mateusz (Polska), Gloria, David (Hiszpania), Dobrevka, Veronika, Pawel (Czechy), Frauke, Alex (Niemcy).
Pawel i Veronika.
         
   Jeszcze tylko bak do pełna na ostatniej stacji benzynowej i możemy ruszać wgłąb wyspy. Zero miast, stacji benzynowych, cywilizacji. Jedno lotnisko wojskowe i parę chato-schronisk. Poza tym – sama natura. Przejechaliśmy jeszcze paręnaście kilometrów do zjazdu na pustynię. Wita nas znak zapowiadający atrakcje: burze piaskowe, rzeki i zakaz wjazdu dla samochodów bez napędu 4x4.
Ruszamy.

Przez pierwsze kilometry widać jeszcze ślady życia, wzgórza pokryte są niskimi zaroślami. Okolica wydaje się idealnie płaska – w oddali bielą się szczyty, gdzieś tam widać mniejsze kratery, czasem przejeżdzamy przez magmowe wzgórza, aż dojeżdżamy do rzek, błekitnych żył wulkanicznej pustyni.Im dalej w głąb, tym powietrze zimniejsze. Termometr na kokpicie pokazuje 1, czasem 0 stopni. Mocne jeszcze, wrześniowe słońce niweluje efekt chłodu.
 
Tu nie ma mostów. Jak się później dowiedzieliśmy od Ranger Lady, patrolującej pustkowia imponującym Isuzu, nikt nie ma zamiaru ich budować, ani tym bardziej kłaść tutaj asfaltu. Islandczycy nie chcą, aby do jeszcze dzikich miejsc zaczęła zjeżdżać rzesza nudnych turystów. W ciągu całego dnia podróży po pustkowiach minęliśmy tylko dwa cywilne Range Rovery jadące w przeciwnym kierunku.

Pierwsza rzeka. Mówiłem już, że nie ma mostów, tak? Przed przejazdem warto przejść i sprawdzić, czy bród się nie przesunął. No to hop, laczki na nogi i idziemy przez rzekę. Na początku zimno, potem cholernie zimno, potem kurewsko zimno, potem nóg nie czuć, a na końcu drugi brzeg. Vitary przejechały bez większych problemów. Wiem jedno – następnym razem bród sprawdzają inni, a przeprawiać będę się ja.




Krajobraz staje się coraz bardziej księżycowy. Piach, lawa, w oddali góry, za nami została roślinność. Jeśli ktoś z was nie wierzy w lądowanie człowieka na księżycu, to chyba właśnie tutaj je nakręcili. Gnam 120 przez pustynię, jesteśmy tylko my, JJ (nasz czarny Suzuki) i pustkowie dookoła nas, tysiące kilometrów kwadratowych pustkowia.





                                            

Prawdziwy wasteland, prawie jak w Falloucie.
Herðubreið wyłania się z naszej prawej strony. Samotny olbrzym, który przez najbliższy dzień będzie dla nas punktem odniesienia.