czwartek, 6 stycznia 2011

Sylwester w Reykjaviku.

Po przerwie, dużo się działo, nie miałem za bardzo jak pisać. Jestem już z powrotem w Polsce, ale zostało jeszcze parę rzeczy do opisania, do zakończenia opowieści o Islandii.


Mówili, sylwester najlepiej spędzić w Reykjaviku, najlepsza zabawa na swiecie. Byłem, sprawdziłem.

Lecąc Icelandairem na osobistym wyswietlaczu wielokrotnie przelatuje reklama Islandii, prezentujaca ciekawostki na temat kraju i jego mieszkańców. Jedną z nich jest to, że Islandczycy na Sylwestra odpalają 600 ton fajerwerków. To daje dwa kilogramy materiałów wybuchowych na osobę, wliczając w to kobiety, dzieci i imigrantów.

I nie ma w tym ani grama przesady. Rodziny zjeżdżają się samochodami na plac Halgrimskirja, wypakowują olbrzymie torty i rakiety i rozstawiając je na placu i odpalają, z każdego możliwego zakątka wyspy. Każdy, kto chce i kupił fajerwerki. Pierwsze rakiety odpalano już dzień wcześniej, i tak prawie dwie doby, z kulminacją o godzinie 00:00.





 W powietrzu aż czuć zapach siarki. Naprawdę ekstra.


A potem poszliśmy na miasto. Impreza jak impreza - było mniej ludzi, niż się spodziewałem, ale cały czas wszędzie gdzieś kręcili się imprezowicze. Od pubu do pubu, od klubu do klubu, wszędzie wstęp za darmo, migracyjna impreza, ludzie, taniec, tequilla.

W każdym razie, impreza sylwestrowa udana!


Następnego dnia, po przebudzeniu, śniadaniu, dojściu do przytomności postanowiliśmy coś zrobić. Wszystko, ale to praktycznie wszystko było zamknięte, poza muzeum sztuki nowoczesnej. 1-ego stycznia, na kacu, zwiedzać muzeum islandzkiej sztuki kontemporalnej -bezcenne. Wchodzisz i widzisz takie coś - scena jak ze snu.

piątek, 31 grudnia 2010

Wracamy. Nareszcie o workcampie.

Przerwa była dosyć długa, a dziś sylwester - zobaczymy, jak się bawi Reykjavik.

A teraz chwilkę o workcampie.

Jest jakieś 60 osób, 3 Polaków. Mili Japończycy, szalone Koreanki, Amerykanie, rózni Kanadyjczycy, Rumuni, Bułgarka, Hiszpanie, wegetarianie i weganie, muminki z Finlandii, no i Niemcy. Spora grupka, podzielili nas na trzy domy (jesteśmy w niebieskim, najlepszym).

Co robimy? W sumie to bardziej camp niż work, było trochę rozdawania gorącej czekolady na ulicach stolicy w jednym z najzimniejszych dni w roku - zbieraliśmy pieniądze na pomoc mieszkańcom kolumbijskiej wyspy Isla La Bomba (niedaleko Cartagena del India). Trzy dni marznięcia dały kwotę w zawrotnej wysokości 30.ooo koron islandzkich, czyli 750 zł. Szaleństwo!

Część z nas śpiewała jeszcze kolędy we wszystkich możliwych językach. Robiliśmy też ozdóbki świąteczne ze śmieci, którymi przyozdobiliśmy nasze domki (bo nikt inny ich nie chciał).

Odwiedzaliśmy też i pomagaliśmy w stołówce dla ubogich i bezdomnych. Większość osób stołujacych się tam to imigranci, ciężko uświadczyć prawdziwego Islandczyka. Byli też Polacy - poznałem się z panem Wojtkiem, zbrojarz, na Islandii 5 lat, 2 lata pracował na budowie, aż zaczęło się sypać - potem rok w fabryce, a dwa lata na zasiłku. TAK, drugi rok - zasiłek można dostawać nawet 3 lata (a jest projekt ustawy, ze nawet 4).

Porozmawialiśmy sporo o piłce nożnej. Jest fanem Liverpoolu, a przez wiele lat jeździł do Wrocławia na mecze Śląska. Swój chłop. Do polski wracać nie chce, bo u nas roboty też nie ma, więc po co. A jak to powiedział: "Socjal na Islandii jest zajebisty". Mieszka w garażu zaadoptowanym na studio, sam, cisza i spokój. Ma telefon komórkowy, kartę kredytową, przychodzi do stołówki jeść śniadania i obiady. Czasem też dostaje paczki, ale trzeba wystać swoje w kolejce.

Dobrze się im tu powodzi. Dziewczyny zrobiły ciasto, żeby poczęstować wszystkich w stołówce. Wojtek tylko spojrzał na swój kawałek z grymasem i powiedział - "coś mi to na zakalec wygląda" i zręcznie skierował rozmowę na inne tory. A inni chcieli Marię (trzecia z  Polaków na obozie, z Bukowiny Tatrzańskiej) odwieźć własnym samochodem na lotnisko.


Oj dobrze im się tu powodzi. Polakom, Litwinom, Portugalczykom, Islandczykom i każdemu innemu na socjalu. Jak na bezrobocie to na Islandię!

poniedziałek, 20 grudnia 2010

Cafe Sodoma.

Pozdrawiamy wszystkich, tak, my, ja i Sylwia, z kawiarni o wdzięcznej nazwie Sodoma.

Pub czy kawiarnia, nie mu tu ani Sodomy, ani Gomory, ale jest funkowa muzyka i słodkie wino!


ps. Jak tylko znajdę kogoś z czytnikiem kart z aparatu znowu będą obrazki! :)

piątek, 17 grudnia 2010

To już jest koniec. Części pierwszej.

16.30, spakowany, został tylko komputer na biurku. Czekam na Aleksieja i wylatujemy z Akureyri jako jedni z ostatnich.

Wiem jedno - to ludzie stworzyli to miejsce. Kiedy pierwsi zaczęli wyjeżdżać zabierali ze sobą część tego miejsca, które stawało się coraz bardziej puste i puste, aż do teraz, przed samym końcem.

Nigdy nie czułem się tak samotny jak wtedy, kiedy pojechało jakieś 95% osób stąd i została nas tylko czwórka - Ja, Marcin, Giedryus i Aleksiej (Litwini).

Teraz czekam na samolot już tylko.


A potem:

Część druga, Święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok z Sylwią na wolontariacie w Reykjaviku. Nie mogę się doczekać, jeszcze tylko jeden dzień!

środa, 15 grudnia 2010

Taniec Haka.

Dave jest Nowozelandczykiem. Zapis krótkiej rozmowy:


-Dave, jesteś z Nowej Zelandii, prawda?
-No tak.
-Grasz może w rugby?
-Tak, a co?
-To potrafisz zatańczyć Hakę?
-Ty wiesz co to jest Haka? Naprawdę? Każdyw Nowej Zelandii potrafi ją zatańczyć, to część naszego dziedzictwa.
-Więc nie tylko rugby?
-Tańczymy to na ślubach, na pogrzebach, na uroczystościach - oficjalnych i rodzinnych. Każdy z nas to potrafi.
-Hmm.
-Ale to miło, nie sądziłem, że jest to tak rozpoznawalne na świecie. Szacunek.

wtorek, 14 grudnia 2010

Powrót do korzeni.

Wszyscy powoli wyjeżdżają, jest tu pusto.

Z Mateuszem graliśmy sporo w Heroes of Might and Magic 3 - kultowa pozycja, dawne czasy się przypominają.






Od jutra w AkurInnie jestem sam. Kurde.

niedziela, 12 grudnia 2010

Koncert po islandzku.

W sobotę do Akureyri zawitał Blaz Roca. Jakiś czas temu pisałem, że to jeden z tych zespołów, które w tym sezonie są na szczycie list przebojów Islandczyków.

Koncert jak malowany: raper z olbrzymim łańcuchem, i DJ w koszulce Boston Celtics, i karzełek odpowiedzialny za przyśpiewki, i ochroniarz, który wybierał, które z lasek mogą wejść i potańczyć na scenie, i szampan lejący się strumieniami.