poniedziałek, 27 września 2010

JJ, Interior i Askja. cz. 3 - Lód i Wulkan


Na początku chcę przeprosić za drobny przestój, ale mam do końca miesiąca pewne problemy z dostępem do sieci, a na dodatek ładowarka do notebooka zrobiła się bardzo humorzasta i często odmawia współpracy z kontaktem i baterią. Jak tylko będzie sieć to wrzucę nowsze posty, zdjęcia już czekają na dysku.



Wracamy do Askji.
Dzień 2.
Wstajemy wcześnie rano, żeby dotrzeć do wulkanu, wrócić i opuścić Interior przed zmierzchem. Dzień wcześniej dogadaliśmy się z Ranger Lady, że podrzuci nas swoim Isuzu w jedną stronę, na piechotę będziemy musieli przejść drogę w jedną stronę.
Askja.
Weniwidiwiczi.
Krater wulkanu znajduje się na wysokości ponad 1000 m n.p.m. Pełno śniegu, słońce dopiero zaczyna przebijać się przez nisko wiszące chmury. Naprawdę można mieć wrażenie, że są one naprawdę nisko, prawie można podskoczyć i ich dotknąć, prawie sięgnąć nieba. Spod śniegu wystoją młode wulkaniczne skały, mają zaledwie 50 lat (ostatnia erupcja w tym regionie). Arktyczny krajobraz zapiera dech w piersiach, kontrast czerni skał, bieli śniegu, później także błękitu nieba wywarł na mnie niesamowite wrażenie. Byliśmy jedynymi na lodowym pustkowiu – 9 piechurów maszerujących w śniegu w stronę wulkanu.
Mam nadzieję, że zdjęcia chociaż w minimalnym stopniu oddają piękno tego miejsca. Teraz już rozumiem, czemu niektórych ludzi ‘ciągnie’ na północ.

W Askji mamy dwa jeziora – większe, Oskjuvatn, jest błękitną perłą krystalicznie czystej wody chronionej przez zbocza krateru. Mimo, że jest jednym z większych jezior Islandii, wydaje się być nieskażone działalnością człowieka, pierwotnie czyste.

Do jeziora można zejść stromym stokiem. O wiele większą frajdę sprawia zjechanie w dół na własnym tyłku!
Drugie z jezior znajduje się w małym kraterze Viti, ma mleczno błękitny kolor – z krateru wydobywają się duże ilości jakichś gorących siarkowych gazów, przez co woda jest podgrzewana jak w garnku. W przewodnikach piszą, że woda ma 21 stopni – byłem, sprawdziłem – jest dużo zimniejsza.

Cóż, raz się żyje, nigdy nie kąpałem się w wulkanie, tym bardziej w tak pięknym miejscu (chyba dokładnie każdy z nas to pomyślał J ). W koło leżą  zwały śniegu, temperatura powietrza oscyluje w okolicach 0 stopni celsjusza, a woda w wulkanie jest zimna (obstawiam, że miała 17 stopni). Nigdy w życiu jeszcze tak nie zmarzłem – w wodzie jest cholernie zimno, ale to porównując z uczuciem PO wyjściu z wody. Każdy z nas rozpaczliwie szuka ręcznika i jak najszybciej stara się ubrać jak najgrubiej. Zimno, zimno, zimno, kuźwa! Przynajmniej mogę odhaczyć ‘Kąpiel w wulkanie’ na liście rzeczy, które chciałem zrobić w życiu.

Dopiero później, kiedy maszerujemy żwawo z powrotem do schroniska  robi się powoli trochę cieplej. Droga powrotna ma jakieś 10 km. Mijamy po drodze jeszcze jakąś parę turystów, którzy byli na tyle głupi, zeby pchać się do krateru zwykłym SUVem (kiedy Ranger mówi nam, że NIE damy rady dojechać do krateru Vitarą, mówi to naprawdę serio). Zamieniliśmy parę słów z turystami i ruszyliśmy dalej. Niestety, bez wyciągarki i łopat nic tutaj się nie zdziała. Trochę zabawne wydawało mi się, kiedy żona (prawdopodobnie) opieprzała męża ‘a nie mówiła nam, że tutaj ugrzęźniemy w śniegu?’.

Jeszcze jeden szok czekał nas kiedy już wracaliśmy Vitarami do domu. Jak pisałem wcześniej, na krótkim odcinku musieliśmy zjechać z drogi, która była zawalona śniegiem i pojechać tuż obok niej po w miarę znośnym terenie. Wracaliśmy kawałek z Ranger Lady uzbrojeni w.... grabie i łopaty, żeby zatrzeć nasze ślady. Dlaczego i po co?

Żeby ludzie jeździli generalnie po wytyczonym szlaku i nie myśleli, że skoro tam są ślady to ‘ja też tak mogę’. Potem zrobią tak następni i następni i wulkaniczny krajobraz zostanie rozjeżdżony przez opony samochodów. Musimy zostawić przyrodę tak, jak ją zastaliśmy. To trochę jak operacja plastyczna na twarzy Matki Natury, ale z drugiej strony Islandczycy mają sporo racji – zachowanie środowiska naturalnego jest dla nich priorytetem. 


Wracamy do domu, żegna nas Herðubreið oświetlany promieniami zachodzącego słońca. Siarczkowy zapach skóry, który zawdzięczam wulkanicznemu źródełku młodości udaje się zmyć dopiero po dwóch dniach.


Notka: Blogspot nie sprzyja wrzucaniu dużej ilości zdjęć, dlatego wszystkie są pod tekstem, jedne pod drugim. Następnym razem będzie mniej obrazków ;) 



Koedukacyjna zabawa w Schwarzeneggera z 1-ej części Predatora


















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz