poniedziałek, 8 listopada 2010

O rozmowach z Johanem Aureliusem.

Dziwne imię jak na Islandczyka. Podobno ojciec nadał mu je na cześć jednego z odległych przodków, bodobno będącego pastorem w jednym islandzkichh kościołów. Aurelius jest pisarzem, poetą. Sławnym w Islandii, jednak nie na tyle, by był cień szansy abyśmy my mogli go znać. Wpadł do Akureyri aby promować swoją najnowszą książkę, w języku islandzkim oczywiście. Zatrzymał się w naszym gasthausie na tydzień, powrót do korzeni, jak mówi – pochodzi z Akureyri.

Jak sam twierdzi, stara się żyć pełnią życia i korzystać ze wszystkich jego uroków. Spojrzawszy na dziewczyny, zaraz się poprawia – jak na sześćsziesięcioparolatka, oczywiście. Pod jednym względem jest nietypowy jak na Islandczyka – nie jest zbytnio zachwycony Islandią. Uważa Akureyri za nudne prowincjonalne miasteczko bez „ducha”, bez esencji, i, z przymrużeniem oka komentuje film Reykjavik 101 jako szczytowe osiągnięcie islandzkiej kinematografii.

Jego angielski przypomina nieco pijacki bełkot – mówi bardzo szybko po angielsku z silnym, melodyjnym islandzkim akcentem, przez co momentami bardzo ciężko go zrozumieć (większość Islandczyków mówi po angielsku płynnie, ale śmiesznie powoli, akcentując każde słowo z osobna)

Pogaduszka zaczyna się obracać wokół jego drugiego imienia, przydomka, i schodzi na „Rozmyślania” Marka Aureliusza. Udaje mi się go zaskoczyć paroma cytatami z pamięci. Dalej odrobinkę filozoficznie, po czym mówi dobranoc i idzie do swojego pokoju.

Ma też żonę, która nigdy nic nie mówi. Zapytam się o to następnym razem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz