poniedziałek, 15 listopada 2010

O islandzkiej kinematografii.

   Dla większości z nas islandzka kinematografia jest wielką niewiadomą. Napędzana pasją do ruchomego obrazu i miłością do islandzkiej kultury, do lat 90 ubiegłego wieku była niemalże nieskażona komercją - zdarzało się, że ekipy filmowe pracowały za darmo, a ceny biletów na filmy islandzkie były wyższe niż na hollywoodzkie blockbustery (które blockbusterami na Islandii nie były, bo przegrywały z rodzimą produkcją). Islandzkie filmy są kuszącą alternatywą dla weteranów, poszukujących czegoś nowego na światowej mapie kina. Ostatnim przystankiem dla fanów kina skandynawskiego. Albo dobry wybór, jeśli chcesz być po prostu modny.

   Minus może być jeden, przeciętny zjadacz chleba, który chce chleba i igrzysk, może uznać kino islandzkie z po prostu nudne.



101 Reykjavik

   Mój typ na dziś. Dwa tysiące rok produkcja, sztandarowe dzieło islandzkiej kina. Komedia z elementami dramatu, wyraźni zarysowani bohaterowie, zakręcona fabuła, dużo śmiechu. W film też znakomicie wpleciono pierwiastek Islandii, przez co film jest nie tylko opowieścią o Hlynurze i Milagros, ale także o typowych przywarach wyspiarzy.

    Polecam film, dobrze się przy nim bawiłem. Kto nie widział, niech zobaczy. Nie jest to film długi, około półtorej godziny, które, uwierzcie mi, zleci szybko.

   Na Filmwebie film otrzymał notę 7 i pół.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz